Strony

środa, 11 lutego 2015

Płyty 2015 #1

http://somecosmicsongs.blogspot.com/2015/02/pyty-2015-1.html

Czas wreszcie na przegląd wydanych w 2015 albumów, które w jakiś sposób utkwiły w moich odtwarzaczach. Tym razem Viet Cong, Phantom i Claude Speeed.

Viet Cong
Viet Cong
Jagjaguwar

Dzięki temu albumowi zyskali i wciąż zyskują popularność, ale przecież kapela z Kanady to nie banda nowicjuszy. W zeszłym roku nagrali kasetę jak Michnik/Rywin i już było wiadomo, że sformowany na gruzach formacji Woman band Viet Cong będzie czymś interesującym. Na Viet Cong nie zabrakło wojennych pieśni przybranych w velvetowy noise z domieszką aksamitu klawiszy ("Newspaper Spoons"), jest napędzany krautrockiem, post-punkowy odszczepieniec "Pointless Experience", a nawet jakieś spojrzenia w stronę takich tuzów jak Glenna Branca czy Sonic Youth ("Bunker Buster"), czy pogrywanie w duchu New Order lub innych Modern Lovers, z całym tym niemodnym klawiszowo-80sowych sztafażem ("Silhouettes"). Największą zaletą krążka jest chyba to, że z pozornie ogranych i mało zaskakujących (zwłaszcza dziś) elementów podebranych innym (oprócz wymienionych można jeszcze dodać Gang Of Four, Wire, The Fall, Killing Joke i wielu innych), udało im się stworzyć zestaw intrygujący, i co najważniejsze: o wysokiej jakości. Bo gdy wkracza długodystansowiec "Death", czyli ponad jedenastominutowa post-punkowa quasi-suita (trochę hołdująca podobnym closerom płyt Sonic Youth), to nie odczuwam znużenia, a wręcz przeciwnie — przysłuchuję się jeszcze bardziej. Więc jeśli nie odkryję lub nie natrafię na jakieś lepsze płyty, to debiut Viet Cong będzie dla mnie albumem stycznia. A kto wie, co będzie dalej.

Phantom
LP2
Silverback

Bartosz Kruczyński nie czekał długo z wypuszczeniem w świat follow-upa do LP1. A najlepsze jest to, że wraz z krótkim oczekiwaniem na sofomora przyszedł równie udany materiał. Tym razem Phantom trochę rezygnuje z tanecznego biciwa i prezentuje słuchaczowi nieco inne oblicze. Bliżej mu teraz do Rustiego, Hudsona Mohawke czy Bok Bok, bo na LP2 znalazło się więcej kombinacji z rytmem i, mam takie wrażenie, jeszcze więcej przestrzeni. Czemu? Zapodajmy brzmiący jak introdukcja "Turtles All The Way Down", żeby posmakować lekko orientalizującego klimatu wolności. Albo podobnie poprowadzona "Coda", również dostarczająca relaksujących wibracji. A jeśli chodzi o momenty, w których Kruczyński pozwala sobie na zabawę z rytmem, to chyba najlepiej sprawdzić "Complex City", gdzie polski producent udowadnia, że jest obecnie jednym z najlepiej dysponowanych graczy w swoim fachu. Ciekawe, co będzie dalej, skoro na początku projektu Phantom już jest tak dobrze. A co z długogrającym krążkiem Ptaków? Zanosi się na to, że o tym gościu jeszcze będzie głośno. No i bardzo dobrze.

Claude Speeed
Sun Czar Temple (EP)
Planet Mu Records

Post-scriptum do świetnego zeszłorocznego longplaya My Skeleton. Tym razem Stuart Turner porzuca orkiestracje i nieco odseparowuje się od wątków poważkowych czy "post-muzycznych", podróżując tym razem szlakiem elektronicznych herosów. Bo weźmy otwierający EP-kę "Traumzeuge" i od razu słychać Fenneszowski sposób obróbki muzycznej tkanki, choć Claude Speeed pod koniec doczepia do tej wiązki baśniową wokalizę skrytą w niebiańskich oparach dźwięku. Z kolei "Dr. Liz Wilson" czy "Fret", to referencja w kierunku Tima Heckera i jego lodowatych, syntezatorowych wędrówek. A wieńczący Sun Czar Temple "R U Sorry?", to pejzaż namalowany podobnymi dźwiękowymi farbami do tych, których używali Boards Of Canada na Tomorrow's Harvest (choć pod koniec znowu odzywa się Heckerowska maniera). Oczywiście nie chcę tu wykazać, że Turner nie posiada własnego idiomu, bo choć widać, że odbiera sygnały od swoich wybitnych poprzedników, to widać również, że potrafi z tego korzystać, kreując własną soniczną powierzchnię, w której z łatwością da się wsiąknąć.