Strony

czwartek, 10 lipca 2014

Płyty 2014 #12

Thomas
When I'm Weak, I'm Strong (EP)
self-released

Okej, trzeba trochę odpocząć, więc niech to będzie ostatni wpis przed krótką przerwą. Kto jest jednym z jego bohaterów? Thomas, czyli kolejny zdolniacha z Kanady, konkretnie z Toronto, który prezentuje swoją wizję mocno zakorzenionego w latach 80. popu, jednocześnie odnoszącego się do modern r&b. Niejaki Thomas zapodał w tamtym roku singiel "Kissing", przypominający coś w rodzaju zdekonstruowanego Juvelena, co z miejsca wkleiło go do listy najciekawszych nowych postaci muzycznej przyszłości. Choć When I'm Weak, I'm Strong krąży niemal cały czas wokół obranego na początku schematu, to jednak jest to rozpiętość epki jest naprawdę spora. "Gather Round" to coś w rodzaju mutacji Juvelena, dokonanej jedną ręką przez Bena Jacobsa. Jest też szczypta Jensen Sportag circa Pure Wet, a i Prince jest tu słyszalny (jak zresztą w pozostałych trackach). Popylająca dostojnie, eteryczna r&b-kołysanka "So Many Dreams About You", oparta na kruchych dźwiękach pianinka, wprowadza wiele uroku, "Shy" to już prawilny jam, za który mógłby odpowiadać DāM-Funk, potem dwa fragmenty: uroczysto-bajkowy "He's A Little Church" i poszukujący (przy pomocy akustycznej gitary) "Swirl", to twory kładące bardziej nacisk na formalny eksperyment, pozostający oczywiście w ramach lekkiej piosenki. Stawkę zamyka zeszłoroczny "Kissing", ale tak naprawdę epka kończy się wraz z bonusowym "Black Star Sudoku Chunk" przypominającym dokonania wyznawców FlyLo wtłoczonych w foremkę r&b, a pod koniec leci bit, który można usłyszeć, gdy włączy się Causers Of This po pijaku (zwłaszcza "Thanks Vision"). Chcę więc powiedzieć (raczej napisać), że Thomas wie o co chodzi, umie pisać fajne melodie i dodatkowo je komplikować, a wszystko ubiera w bardzo nowoczesny kostium piosenki pop. Mógłbym nie lubić? Nie ma opcji.

Ana Caprix
For Seven Nights This Island Is Ours (EP)
self-released

A tą panią, która wcale nie nazywa się Ana Caprix, bo to tylko jej pseudonim, można kojarzyć z remiksu dla innej pani, która również skrywa się za wymyśloną nazwą. Chodzi oczywiście o Doss i przerobiony kawałek "The Way I Feel". Nie bez powodu wprowadzam tajemniczą atomówkę do mini-recki For Seven Nights This Island Is Ours, bo obie producentki charakteryzuje bardzo podobna dźwiękowa wrażliwość i maniera. Obie są lubią spowite marzeniami baśnie, obie lubią mieć wi-fi 24/h i obie lubią czarować leciutkimi taneczno-sennymi mgiełkami. Zwłaszcza Ana Caprix, której styl określiłbym jako "owocowy ambient-house". Wiem, cover mnie trochę naprowadził, ale wystarczy posłuchać tego skromnego zestawu, żeby przekonać się, że jest w tym tagu ZIARNO PRAWDY. Pełno tu odlotów (literalnie!) — główną rolę pełnią rozmyte wokalizy, wklejone w house'owy rytm, dryfujący po dream-ambientowym tle. Przykład? Pierwszy z brzegu "O.K.O.M.O" wstrzeliwuje się idealnie w zarysowany schemat. "Strawberry Moon" to impresja, będąca jakby muzycznym ekwiwalentem wnikania w głąb obłoku, a równocześnie pełni rolę interludium, przygotowującego na kolejny track. "@The Villa (Blackout)" obok rozcykanego, skleconego z całego kolorytu hi-hatów bitu, zwraca uwagę wysamplowaną Britney, pływającą tutaj po meandrach zagubionej w internetowych czeluściach krainy. Kolejne indeksy tylko potwierdzają znakomite wyczucie Any Caprix w wytworzeniu nierealnego, acz niezwykle urokliwego i sugestywnego uniwersum, istniejącego na własnych prawach w muzycznej świadomości. Zachęcam do zbadania tych baśniowych rewirów, istniejących gdzieś w cyberprzestrzeni.

Spazzkid
Promise (EP)
Magical Properties

I żeby nie było, trzecią pozycją w notce znowu jest epka, która jakoś w 2014 zdecydowanie wygrywa z albumowym formatem, ale cóż poradzić — takie czasy. Tym razem sprawdzam, co ciekawego robi kolejny rzezimieszek klawiszowego popu, ukrywający się pod pseudonimem Spazzkid. Gość naprawdę nazywa się Mark Redito, jest sprawnym producentem i już całkiem nieźle obcykanym songwriterem. Jego kolorowe i przyjemniutkie piosenki, muśnięte odrobiną melancholii, budzą skojarzenia z nieco zapomnianym projektem Body Language czy z Air France. Ale to są asocjacje dotyczące klimatu Promise, bo w rzeczywistości Redito bawi się tu melodiami, wtłacza w piosenki dużo elementów z future r&b czy nu-disco, nie zapominając przy tym o niebanalnych harmoniach. Już startujący epkę instrumental (no właśnie, dlaczego!?) pokazuje, jak powykręcany i wciąż zmienny jest styl Spazzkida. Ważne jednak, że producent utrzymuje wszystko w ryzach i wyciska z tego samo dobro. Przy "Truly" wspomaga się wokalem Sarah Bonito, wnoszącej azjatycki posmak do kawałka, który obwarowany dzwoneczkami, tęczowymi synthami i łagodnym dialogiem pary wokali, mknie sobie niespiesznie. "Goodbye" to największy hicior z epki, bo w końcu ją promował. Wokal wiedzie w stronę dotkniętego nostalgią, smutnego Chaza Bundicka, a jungle'owe pętle zaostrzają cały wałek, który zdecydowanie ma ochotę wejść na parkiet w takiej postaci. I wreszcie tytułowy, zamykający cały zestaw, wlewa trochę balearycznego olejku na zmęczone barki słuchacza, mieszając to wszystko z podciętym rytmem r&b. Smakowite. Zresztą jak cała ta mała płytka, na którą absolutnie trzeba zwrócić uwagę.