Strony

wtorek, 23 września 2014

Płyty 2014: Zaległości #1


Czyli zbiórka płyt, które choć może i istotne, to czasem nie do końca spełniły oczekiwania. Ale nie tylko takie albumy znajdą się w tym małym zestawie. Będą bardzo różne pozycje. Zresztą sprawdźcie sami. Do każdej krótki opis, żeby nie było.

poniedziałek, 22 września 2014

niedziela, 7 września 2014

Płyty 2014 #16

Hideki Kaji
Ice Cream Man
Boundee

Emigrujemy do Japonii w poszukiwaniu fajnych piosenek, tym razem zrobimy aż trzy postoje (jak tak dalej pójdzie, to będę musiał założyć osobnego bloga zajmującego się muzyką tylko Azji). Na pierwszym spotykamy Hidekiego Kaji, który już od dobrych kilku lat nagrywa ciekawe, ale mocno nierówne płyty (ze Swedish Swedish Winter polecam "Milk Way" i "Hello & Smile", a z Blue Heart tytułowy i "Green Day" [serio!]). Co koleś gra? W najlepszych songwriterskich momentach słyszę Cardigans, często baluje jak Jens Lekman czy Belle And Sebastian, a gdy postanawia pomóc sobie elektroniką, niby słychać jakieś Saint Etienne (ale trochę piąta woda po kisielu) Także spoko. Na Ice Cream Man, to jest na najnowszym krążku, obok singla "Tropical Girl", radosnego "Smile & Tea" (wokal trochę jak Szabrański) i "Summer Camp", czyli klawiszy The Cure albo "Love Will Tear Us Apart" spotykających japońskie disco-polo, idących razem na beztroski spacer, podobają mi się jeszcze dwie, moim zdaniem najlepsze piosenki. Są to wysmakowana wieczorno-Bacharachowska serenada "Rainy Day" oraz "Jam & Butter Song", najbardziej Cardigansowski, a przez to najbardziej nośny song na całym albumie, bo im bliżej tej szwedzkiej grupy, tym lepiej. Ten pierwszy kawałek to najlepiej ułożona piosenka z wysublimowanym przebiegiem i cudownie zjednoczonymi melodiami wokalu i instrumentów. Taki songwriting mi mocno odpowiada. A jeśli chodzi o "Jam & Butter Song": radzę zgłębić i po kolei badać kolejne odcinki, bo można natrafić na takie momenty, jak ten na 2:07 (aż chce się zaśpiewać Czuję się przy tobie mocno... / Tak jak młodzi chłopcy wiosną). Tak, Hideki Kaji to zdolny ziomek, a takimi kawałkami tylko potwierdza swoją kunszt.

Passepied
Makunouchi-Ism
Warner Music Japan

A tu już w zasadzie nie ma co wybierać i wyszukiwać, bo od pierwszego wałka wszystko działa. Ale nic w tym dziwnego, bo obsługujący klawisze lider grupy, Narita Haneda, studiował muzykę klasyczną na Tokyo University Of The Arts, więc i kawałki potrafi pisać. A zatem tak jak mówiłem, Makunouchi-Ism zaczyna się MOCNYM UDERZENIEM, czyli od "Yes/No", gdzie soczyste riffy gitar otaczają przylegające i zażerające plamy syntezatorów (1:41!). Potem leci "Tokyo City Underground" — to jeden z hajlajtów, gdzie huśtawkowe intro przechodzi w napędzaną całym arsenałem zajebistych motywów i zagrywek (od math-rocka po 12 Rods) bombę. Kolejne piosenki też działają, ale chciałbym zwrócić uwagę na fragmenty przemawiające do mnie najmocniej. A będą to przeładowany niesamowitą liczbą zakrętów i instrumentalnych partii (klawisze wariują i w ogóle ile tu się dzieje!) w ledwie ponad dwuminutowy "Seikimatsu Girl", oparty na skąpanym w echu riffie "Toryanse", z refrenem porywającym swoją witalnością, potem obezwładniający zabawną na swój sposób synth-linią energetyk "Matatabistep" i dialogujący z rozstrojonym pianinem dla dzieci oraz rasowymi pociągnięciami gitki "Asian" (prechorusy i chorus jak zgniatają!). Spokojniejsza końcówka z "Wasuremono" i "Meisou" udanie domyka ten szalony krążek, który potrafi sprawić całą masę radości. Przynajmniej mi sprawił.

Uwanosora
Uwanosora
Happiness Records

Debiutancki album tria Uwanosowa trochę mnie zaskoczył. Dwóch songwirterów i wokalistka (roczniki: 1989 i 1991) wysmażyli na swoim debiucie (!) znakomitą kolekcyjkę, która zachwyca w sferze melodyki i kompozycji. Uwanosora (co oznacza chyba tyle, co "zaniedbanie"), to chowające się gdzieś, stojące z boku, stonowane, delikatne i cieple piosenki, niestroniące od jazzowego  feelingu (chłopaki nie lubią chyba harcerzy) i wysmakowanego sztafażu. Moim ulubionym fragmentem jest chyba "Picnic Wa Arashi No Nakade", gdzie główną atrakcją są cudne kaskady harmonii, a jest ich tyle, że głowa pęka. Ale zapatrzona w Pata Methenego "Margaret", jak na niewiastę przystało, jest równie piękna, a w melodyjnej plątaninie "Skyscraper" zagnieździło się wspaniałe "Uuu, Uuu, Uuu", no i nie zapominam o ewidentnie pasujący na singiel otwieraczu "Kazeiro Metro Ni Notte", bo to wyluzowana skakanka po placu zabaw, gdzie zamiast karuzeli i huśtawek są akordy. W dalszej części programu mamy jeszcze subtelną bossa novę "Genkin Ni Karada Wo Hare", tytułowe interludium z harmoniami wokalnymi na modłę Beach Boys, czarujący fletami i dziwacznymi metrycznymi schodkami (3:02) "Umibe No Futari" czy zamykające całość, muśnięte disco-vibem (bas!) "Koi Suru Dress". I choć Uwanosora historii nie zmieni, to jednak ta trójka nagrała zwyczajnie wymiatający od deski do deski krążek. Nie ma co, Japonia rządzi. Jedyną wadą tego stanu rzeczy jest to, że nie ma kiedy myśleć o Polsce. Ale to już mój problem.