Strony

niedziela, 28 września 2014

Dziesiąta rocznica wydania "Anniemal"



Nie chce się wierzyć, ale dokładnie 28 września 2004 roku ukazał się debiutancki krążek Anne Lilii Berge Strand, a więc patronki tego oto bloga. Dlatego więc na SCS nie mogło zabraknąć choćby wzmianki o tej rocznicy. Mogę powiedzieć, że z perspektywy czasu Anniemal nie zestarzało się ani trochę, wciąż oferując ten sam rześki bukiet intrygujących i przebojowych tune'ów. Pewnie nie wszyscy się ze mną zgodzą, ale nic już na to nie mogę poradzić, bo jak dla mnie ten niepozorny debiut góruje nad Fever, Body Language czy czymkolwiek Madonny (włącznie z s/t i Like A Virgin). Anniemal to dla mnie zwyczajnie najlepszy około-synth-popowy album, za który wzięła się płeć piękna. Co więcej, tak jak nie da się nagrać drugiego Loveless, Spirit Of Eden czy Endless Summer, tak nie da się nagrać czegoś podobnego do Anniemal — tak dystynktywnej, piosenkowej narracji, skąpanej w unikalnym soundzie zwyczajnie nie można już powtórzyć. Więc gratulacje okrągłego jubileuszu i od siebie dodaję krótki opis wszystkich dwunastu indeksów. Może przyda się komuś, kto jakimś cudem nie zapoznał się jeszcze z tym kapitalnym krążkiem.

* * *
Początek, to symboliczna królicza nora, przez którą przedostajemy się do Anniemalowej krainy czarów. Baśniowe fluidy, dzwoneczki i intrygująca aura to idealne otwarcie longpleja. "Shhhh, let's start the record".

"Chewing Gum"
Tu blondwłosa piękność pokazuje, jakie tricki potrafi zrobić z gumą do żucia. Chociaż wiadomo, że ten pędzący, słodki frykas (zaśpiewy na początek!) wcale nie opowiada o przyjemnościach wynikających z przeżuwania balonówki. I polecam jeszcze ten telewizyjny występ, kilka razy bijący oficjalny klip.

"Always Too Late"
Beat już zawsze będzie dla mnie odzwierciedleniem procesów, jakie zachodzą pod cyferblatem. Mimo precyzji i wykalkulowania, wciąż słychać słodkość i ciepło płynące z wnętrza Norweżki. I na tym polega siła tego numeru.

"Me Plus One"
Można by gadać i gadać, ale: 1) to jedna z najbardziej chwytliwych piosenek na całym krążku (zresztą nie tylko), podgrzana gitarowymi zakusami, 2) chyba właśnie dzięki tej piosence na naklejkach promocyjnych pojawiały się wyciągnięte z recenzji słowa "like Daft Punk doing ABBA". No i 3) w tle historia z Geri Halliwell.

"Heartbeat"
Tyle już napisano o tej celebracji tańca (dla mnie to wciąż popowy odpowiednik VII Symfonii Beethovena), wyprodukowanej przez chłopaków z Röyksopp, a brzmiącej jak The Doors idący w synth-pop, że sobie daruję, bo cóż mogę dodać? Chyba tylko (( (( (( <3 )) )) )).

"Helpless Fool For Love"
Obok wzniosłego wyśpiewania refrenu, zawsze najbardziej ruszają mnie kubistyczne figury wyskrobane i wyrzeźbione przez Timo Kaukolampi'ego, wpięte w basową podstawę bitu. Jak się okazuje, konstrukcja zachwyca po dziś dzień.



"Anniemal"
Jedno z najbardziej uroczych zastosować samplera (od 2:52), jakie słyszałem. A gdyby Annie żyła w latach sześćdziesiątych i ułożyła to cudo, to pewnie zostałaby ostro zhejtowana przez Stolicę Apostolską za fragment na 2:02. Oh, Annie.

"No Easy Love"
Zwykle nie przykuwam zbyt dużej uwagi do teksów, ale ten gorzko-melancholijny hołd dla Erota trochę traci na odarciu z kontekstu. Co nie znaczy, że muzycznie się nie broni, bo piosenka sama w sobie jest kapitalna (zabieg ze zmianami gitary!)

"Happy Without You"
Zawsze zastanawiam się, co skłoniło Anne Lilię do tak perwersyjnego ułożenia tracklisty: po rozczulającym niemal lamencie leci pełnokrwisty break-up song! Swoją drogą, słyszę tu dalekie echa Midnite Vultures (choćby zniewalający mostek na 1:40), więc nie mam uwag.

"The Greatest Hit"
A to najbardziej dobitny dowód na to, że w skandynawskiej nimfie drzemie geniusz. Bo ktoś, kto wyciąga fragment z debiutu Madge (przy pomocy Erota oczywiście) i na jego kanwie buduje jeden z najbardziej subtelnych i intymnych hymnów muzyki popularnej, musi być dotknięty iskierką geniuszu. Dlatego właśnie śmieszą mnie popularność i zachwyty nad The xx.

"Come Together"
Często zarzuca się temu kawałkowi, że za długi i że rozwlekły. Ależ skąd! Dla mnie właśnie dzięki tym prawie ośmiu minutom udało się zbudować zamierzone napięcie. Poza tym, to chyba największy eksperyment w dyskografii Annie (disco-jazz z prawie noise'owym mostkiem!), i nie muszę dodawać, że zakończony sukcesem.

"My Best Friend"
A na samym końcu spotykamy kroczący po synkopowym bicie smuteczek. Na sofomorze znalazło się kilka utworów o podobnym kolorycie, ale closer Anniemal wciąż pozostaje najbardziej wzruszającym fragmentem katalogu blondwłosej artystki. Łzy spływają same.

* * *