Strony

czwartek, 28 sierpnia 2014

Płyty 2014 #15

Especia
Gusto
Tsubasa Records

Earth, Wind & Fire, Steely Dan, Madonna, Prefab Sprout, Papa Dance, Anna Jurksztowicz, Scritti Politti, Chic, Afro Kolektyw, Burt Bucharach, Pet Shop Boys, Macintosh Plus, Jessica Simpson, TLC, George Clinton, Joni Mitchell, Pat Metheny, Joe Jackson i wiele innych świetnych bandów, artystów i wykonawców. To wszystko w jednym kotle ugotował sześcioosobowy skład japońskiej młodzieży z formacji Especia (chyba mało kto ma tam przekroczone 20 lat), tworząc jeden z najbardziej przyjemnych popowych zestawów tego roku. Już sam pomysł skrzyżowania sophisti-popu, j-popu, disco-funku i vaporwave'u (choć akurat to raczej tylko nowinka ukryta głównie w króciutkich fragmentach płyty, niewnosząca wiele do całego materiału) na papierze robi wrażenie. Ale największe wrażenie robią piosenki, gdzie wyrafinowane przebiegi harmoniczne spotykają się z obłędnymi, hiper-nośnymi refrenami. Poza tym aranżacyjnie Gusto jest mistrzostwem świata. Nie będę nawet wymieniał hajlajtów, bo w zasadzie obok dość nachalnego remiksu "Umibe No Satie", popełnionego przez PellyColo i editu świetnego zeszłorocznego kawałka "Midnight Confusion", dokonanego przez Pureness Waterman, cała lista utworów to fajoskie jamy, przy których można sobie odpoczywać i do których spokojnie można tańczyć (no dobra, top3: 1) "Behind You" 2) "Foolish" 3) "Usotsuki Na Anela", ale pewnie zaraz się zmieni). Brzmi to trochę jak składak z serii The Best Of zasłużonego bandu z wieloletnim stażem, a przecież ci gamonie dopiero co skończyły gimbazę. Jeśli mój zachwyt na Gusto nie opadnie (trochę przydługie te numery, ale w tej chwili mi to nie przeszkadza), to będę miał jedną ze swoich płyt roku.

You'll Never Get To Heaven
Adorn (EP)
Mystic Roses

Wygląda na to, że Cocteau Twins nadal są niesamowitą inspiracją i punktem odniesienia dla wielu młodych (Ballet School) i już nie tak młodych (A Sunny Day In Glasgow) bandów. Jeszcze jeden przykład? Duet Alice Hansen oraz Chuck Blazevic zdają się pogrywać w podobnej lidze. Nazwę zespołu zaczerpnęli zapewne od piosenki Dionne Warwick, ale grają zupełnie co innego. Schowane, wyciszone, pozbawione drapieżności i hałasu, skąpane w onirycznym puchu, dream-popowe piosenki uwodzą nie tylko pięknym wokalem Alice, ciepłymi melodiami gitar, ale i atmosferą. Chyba najżywszy jest tu opener "Caught In Time, So Far Away", ozdobiony lśniącymi w ciemnościach gitarowymi motywami obezwładnia natychmiastowo. Dalej spokojny jak tafla jeziora w pogodną noc, cover Briana Eno "By The River". Bas przywodzi na myśl czołówkę Twin Peaks jak i cały serial — wykreowanie klimatu wyszło znakomicie. Potem krótki, ambientowy pasaż z trzaskami winylowej płyty i leci tytułowy "Adorn", będący jednocześnie najczulszym i najpiękniejszym fragmentem całej epki (unoszący się refren wyśpiewany anielską wokalizą — !). Ostatni utwór poprzedza wprawka na modłę Erika Satie, doprowadzając do kolejnej ambientowej próbki, tym razem ewokującej mistrza Eno ("Closer"). A skoro pojawiają się tak wielkie nazwy oraz nazwiska i to w pozytywnym kontekście, to wiadomo, że Adorn musi być dobre. Musi i jest.

Afrika Pseudobruitismu
Amen
self-released

To trochę hipsterskie gówno, ale trudno. Afrika Pseudobruitismu to jeden z tych gości, którzy nie wiedzą, co zrobić z czasem, więc próbują go zabić nagrywając dziwaczne rzeczy w swoich sypialniach. Jego Bandcamp jest dość obfity w wydawnictwa, więc czysty przypadek sprawił, że trafiłem właśnie na Amen. Gość bierze się za dwie rzeczy. Jedną są akustyczne próby przypominające freak-folk Animal Collective czy Pandy Beara (oczywiście w mocno ubogiej wersji). I ten element odnajdziemy w rozpoczynającym wydawnictwo "Cristo On The On" i "Xpressway To Yr Skull". Jednak lwia część materiału to trwająca ponad trzydzieści minut tytułowa suita, brzmiąca jak kosmiczna podróż bo astralnych odchłaniach Drogi Mlecznej. W ruch poszły stare syntezatory, nagrywane słabym sprzętem, dzięki czemu Afrika wyczarował bardzo interesujący klimat, najlepiej działający w drugiej części. Niby nic wielkiego się tu nie dzieje, a można odpłynąć. Pozostałe numery też mają fajne odjazdy ("Do You Believe In God?" — no comment). I za to właśnie lubię takich dziwaków i ich jeszcze dziwniejszą muzykę. Na pewno będę sprawdzał, jak idą kolejne eksperymenty tego zioma, bo wydaje się, że jeszcze nie raz może zaskoczyć.