Strony

sobota, 12 kwietnia 2014

Płyty 2014 #4

Kitkkola
Sarah's Rocks
1080p

Chris Jay Sienkiewicz dopisuje kolejny rozdział do zeszłorocznego 2 Hot 2 Wait, wydanego pod monikerem Coyote Clean Up. Nietrudno wychwycić stylistyczne podobieństwa obu płyt, zwłaszcza, że operowanie hi-hatami jest w zasadzie identyczne, co świadczy o pewnym wytworzonym przez producenta unikalnym języku. Ale mniejsza o takie drobiazgi: Sarah's Rocks nie jest już house'owym soundtrackiem do sennych marzeń, przynajmniej nie w takim stopniu jak ostatni krążek CCU. Da się w tych dźwiękach wyczuć odizolowanie, jak gdyby przeniesienie się do miejsca, gdzie pod mrokiem nieba pojawia się tylko pusta przestrzeń. Momentów znamionujących taką optykę jest wiele, bo i obszerny to materiał (ok. 80 minut). Bardziej agresywne beaty, tłoczące się w siarczystej magmie ("Love Tuff" czy "Michilimackinac") kontrastują z jaśniejszymi i marzycielskimi pejzażami, wpadającymi w oświetlone dystrykty ("Garbage Heads" lub "Hopeidieinmysleep2nite Dub"). Pojawiają się również bardziej halucynogenne fragmenty, na przykład wieńczący płytę "Problem Time", wpadający w pryzmatyczną pasję kolorów, wirujący "Blue Winking" czy zerkający przez zaciemnioną, osmaloną szybę "Wind Warning 32 2". Składa się to wszystko na różnorodny, wielobarwny kolaż house'owej konwencji i unoszących się gdzieś nad pustą, opuszczoną metropolią dźwiękowych szmerów. Nie pozostaje nic innego, jak tylko pogratulować Chrisowi i życzyć kolejnych udanych krążków, takich właśnie jak Sarah's Rocks , a nawet lepszych.


Perfect Pussy
Say Yes To Love
Captured Tracks

Mało brakowało, a zupełnie nie doceniłbym tej płyty. Zespół, którego nazwę nasi wspaniali tłumacze filmów odczytaliby zapewne jako "Uroczy kociak", albo coś w tym rodzaju, to jednak rzecz wyjątkowa na dzisiejszej około punkowej mapie. Słuchając Say Yes To Love nie zwracam uwagi na to, czy słychać wokal, tym samym mało obchodzą mnie teksty i czy faktura jest zniszczona czy nie. Tu liczy się rozpierdol, i to nie byle jaki, bo zaiste, jest to rozpierdol inteligentny. Perfect Pussy przypominają mi trochę We Versus The Sharks, Pretty Girls Make Graves, Land Of Talk w bardziej agresywnej odmianie, no i jakieś klasyczne łupanie w postaci Wire czy Sonic Youth. Chodzi o to, że z niebywałą łatwością zespół pisze mistrzowskie melodie, chwytliwe motywy, a w dodatku umiejętnie wdraża je w świetne kompozycje. Polecam prześledzić jak żonglują kolejnymi riffami w trwającym niecałe dwie minuty "Bells". Jak uzupełniają nośną zagrywkę plamami syntezatorów w "Big Stars" czy jak prowadzą narrację w "Interference Fits". W sensie – jak to się wszystko ze sobą klei, a jednocześnie jak totalnie rozpierdala i robi wrażenie zupełnie spontanicznego. W tym właśnie tkwi wielkość tej płyty, a nie w tekstach... A żeby atrakcji było mało, zespół doprawia wszystko noise'owym "VII", zwracającym się w stronę Kevina Drumma i podobnych mu gości. A już totalnie na deser dostajemy kilka kawałków w wersji live, które są chyba lepsze od studyjnych tracków. Tak czy inaczej Perfect Pussy rządzi. I wcale nie chodzi mi tylko o nazwę.

Mac DeMarco
Salad Days
Captured Tracks

Patrząc (literalnie) na Maca DeMarco, widzimy ochlapusa – trochę menelskiego typa, odpalającego papierosa od papierosa. To oczywiście tylko wizerunek (a kto wiem, może i rzeczywisty obraz gościa? w sumie mniejsza o to), bo w rzeczywistości chłopak wydaje z siebie całkiem ciekawe piosenki. Trzeba mu przyznać, że w czasach, gdy powoli umierają "prawdziwi" songwriterzy (ile takich się ostało? jakiś Kevin Parker, Jorge Elbrecht czy Matt Mondanile jeszcze się łapią. Nie uwzględniam tu oczywiście polskich przedstawicieli, o których już wkrótce się wypowiem) Mac znalazł sobie swoje miejsce i powoli "robi robotę" (skąd wzięło się to paskudne wyrażenie? za każdym razem gdy widzę mądrali w C+, gość peroruje: ten "robi robotę", ten to "daje jakość" – kolejne fatalna zbitka, która dobija za każdym razem swoim upośledzeniem. Ale gość dych dygresji, bo Salad Days czeka). Przyznam, że wolę nawet ten sofomor od debiutu, i tak bardzo udanego. Dwójka w dyskografii DeMarco ma chyba jeszcze solidniejsze kawałki: rozluźniające, pełne miłych, lotnych melodyjek i zapamiętywalnych refrenów. Wszystko zasadza się niemal na rozchwianych akordach gitary, wspomaganych przez orzeźwiające hi-haty. I tak: single, czyli tytułowy i "Passing Out Pieces" już dobrze wbiły mi się do głowy. Highlightem będzie oparty na kwaśnych klawiszowych padach "Chamber Of Reflection", wprowadzający trochę chłodniejszy, bardziej melancholijny klimat do całości. Ale tak naprawdę całą płytą można słuchać bez skipowania, bo i "Go Easy" potrafię zanucić z łatwością (chorus!) i "Goodbye Weekend" wciąż dobija się do mojej świadomości. Zatem płyta Salad Days to zwarta, spójna i inteligentna bestia, mimo że nic wspólnego ze Sztuką nie ma. Tak jak i Mac DeMarco. I reszty nie trzeba.