Strony

środa, 31 grudnia 2014

10 najlepszych singli 2014

http://somecosmicsongs.blogspot.com/2014/12/10-najlepszych-singli-2014.html
























Nie ma się nad czym rozwodzić. Jedziemy z dziesięcioma najlepszymi singlami 2k14, a więc zapraszam do posłuchania kilku kosmicznych piosenek.

10 Derevolutions: "Automate Your Soul"

Za każdym razem gdy to odpalam, zostaję zgromiony wirującymi, fragmentarycznymi hookami. Niby jakieś przygrywki w stylu The Go! Team, ale tak naprawdę ten skład robi tu znacznie większy zamach. Posklejana z drobinek i cząsteczek, hiper-przebojowa wokal-nawałnica o sile młota pneumatycznego, zmieniająca gęstość w odpowiednich momentach, wyrywa z butów, czy nawet urywa łeb. Gdyby Junior Senior podpisali kontrakt z Kitsuné w 2006, albo przynajmniej zostali poproszeni o stworzenie jednego singla na ich sławetne (eh) kompilacje, to właśnie tak mógłby brzmieć ich wyimaginowany wałek.


09 Liz: "Stop Me Cold (813 Remix)"

Uwielbiam oryginalną wersję i jej pewnego rodzaju organiczny krój, ale to, co z tym numerem zrobił działający pod Mad Decent, rosyjski producent Alexander Goryachev, zwyczajnie zabija. Ten remiks to przywieziony z Antwerpii, prześlicznie oszlifowany diament, szczere złoto i co tam jeszcze chcecie. Prawdziwy staff, a nie jakaś tania podróbka. Mogę godzinami słuchać tego, jak sklepione beaty ocierają się o siebie i z jakim powabem okalają niemoralnie cudny, aksamitny tembr równie cudnej, blondwłosej Elizabeth Abrams. To prawdopodobnie jednorazowy wybryk, bo ciężko będzie coś takiego powtórzyć, choć 813 może jeszcze zaskoczyć. Liczę na to. Mogę policzyć nawet do ośmiuset trzynastu.


08 Gesuotome: "Ryokiteki Na Kiss Wo Watashi Ni Shite"

Na poletku zakręconego, precyzyjnie rozegranego prog-math-jazz-rocka z jednak popowym przeznaczeniem, ta japońska załoga NIE MIAŁA SOBIE RÓWNYCH w 2014 roku. Nie tylko radzą sobie z kunsztownie napisanymi piosenkami, ale potrafią też zasunąć takim refrenem, że brakuje pytań, co łatwo sprawdzić choćby na tegorocznym longpleju Miryoku Ga Sugoi Yo. A jeśli komuś nie chce się daleko szukać, niech łapie tę fantastyczną, napisaną z rozmachem, pełną zwrotów i gitarowych figur muzyczną opowieść, w której gładki, ciepły sound riffów prowadzonych w refrenie koresponduje z przepiękną damsko-męską wymianą, tym razem na w obliczu miłych w dotyku pasm syntezatorów. Sumując: wspaniała piosenka, która może otworzyć oczy wszystkim zblazowanym okcydentalistom, o ile sami tego oczywiście zechcą.

 
07 Kitty: "Marijuana"

Nie pytajcie, komu to potrzebne, ale trzeba wstępnie zaznaczyć, że mamy tu małe oszustwo z podkładem, bo w końcu Kitty zawinęła beat z EP-ki Chrome Sparksa, ale przymykam na to wszystko oko. Prawdę mówiąc bez ścieżki wokalnej podkład traci ze dwa punkty w skali wymiatania, więc tym bardziej imponuje mi świadomość, jaką dziewczę kieruje w wyborach producentów. Bo zważmy na to, że symbioza między dźwiękowym, halucynogennym tłem, a tym, co wyprawia gwiazdka cloud-rapu jest aż nazbyt sugestywna — jakby ta dwójka znała się i pracowała ze sobą w studiu od lat. Ale porzucając to — co tu się dzieje w sferze nawijania? Stężenie obłędnych hooków, których dostarcza Kathryn-Leigh Beckwith wprawia w osłupienie. Nie pozostaje nic innego, jak tylko po raz kolejny przyznać, że Kitty znowu trafia bezbłędnie jak Gavrilo Princip we Franciszka Ferdynanda.



06 Maxo: "Snow Other"

BOHATER ROKU, albo: DO NIEGO NALEŻAŁ TEN ROK. Tak naprawdę to ten brodacz jest największym wymiataczem (sorry A. G., sorry Hannah, sorry GFOTY) stajni PC Music — bez wątpienia najmodniejszego labelu 2014 roku. Owa oficyna co chwilę rzucała najbardziej pojebanymi, a czasami zupełnie pokurwionymi, post-internetowymi wiązkami dźwięków, do których trochę nie do końca pasuje słowo "singiel", przynajmniej PC Music dość konsekwentnie oddala się, lub co bardziej mi pasuje, poszerza pole semantyczne tego wyrazu. A dzieje się tak za sprawą zwłaszcza "Snow Other" — najbardziej transparentny przykład tego, że Maxo — mający predylekcję do zabaw chiptunowymi melodyjkami, które umiejętnie godzi z pokiereszowanymi, niebezpiecznie nowoczesnymi teksturami, "songwritingiem" na modłę KNOWER oraz z przeszłymi trendami, uchodzącymi za powiew świeżości kilka lat temu (porównania do Maxa Tundry nie wzięły się z dupy) troszeczkę rozsadza całą grę. A więc jeśli gdzieś szukać "nowej muzyki" (pozdro Aphex), to właśnie w tym maksymalistycznym, skrajnie modernistycznym post-net-prog-popowym manifeście.



05 Yemi Marie feat. DLow: "Love Bop"

Kilka słów o zjawisku zwanym bop, czyli o "popowym hip-hopie". Choć na razie jest to fenomen na małą skalę (wykiełkował w Chicago na początku obecnej dekady), bo zaledwie garstki się tym zajawiają, to jednak wydaje się, że to tylko kwestia czasu, kiedy bopowi wykonawcy wtargną z butami do mainstreamu i rozgorzeją na dobre. Zresztą próby wskazywania protoplastów w rodzaju Snoop Dogga są całkiem słuszne, bo przecież już w dekadzie 00s pojawiały się mięciutkie, oparte na melodyjnych klawiszach i rapie przefiltrowanym przez autotune single. W tym roku ukazała się kompilacja We Invented The Bop 2, na której da się wyłapać kilka iście chartsowych momentów (choćby zaraźliwy "Franklin" Kinga Deazela). Jednak ja zupełnie wsiąkłem w inny fragment, mianowicie w ten dziewczęcy r&b-cukiereczek, którego sercem jest uzależniający jak heroina, najsłodszy refren Roku Pańskiego 2014. Baby, don't stooooooooop <3.



04 Thomas: "Shy"

Drugi najjaśniejszy punkt świetnej tegorocznej EP-ki When I'm Weak, I'm Strong, ale umówmy się, że choć "Kissing" jest wyśmienitym singlem, to jednak Thomas przebił go w tym roku jeszcze lepszym utworem, który z miejsca stał się jego opus magnum. "Shy" to narracyjny dziwoląg, bo składa się z co najmniej trzech trzech faz (każda cudna): I. — wyklucie się przewodniego motywu, którego kształt i rysy brzmią jak Dâm-Funk w cukierkowym balecie; II. — od 2:05 do głosu dochodzą bajkowe zabiegi w duchu ejtisowego popu referujące Madge czy Prefab Sprout, żeby wreszcie całość zwieńczyła faza III. — od 2:36 zaczyna się tok, który porównałbym do ostatnich chwil życia "Which Song", z tym że tutaj mamy esencjonalny wywar Thomasowego songwritingu skroplony w zapętlonym, ostatecznym uniesieniu. Nie może być inaczej — kapitalny singiel, który mogliby napisać Junior Boys, gdyby byli w życiowej formie. No i gdyby byli bardziej śmiali.



03 Timid Soul: "So What Angel"

Całkiem niedawno The Samps ogłosili swój rozpad. A szkoda, bo bardzo podobały mi się ich zabarwione chillwave'owym feelingiem, popowe kolaże z przeróżnych samplowych drobin. Ale widzę, że pojawiła się postać, która choć nie tnie i nie klei ze sobą ścinków dźwięków w taki sposób, jak działający pod dachem Mexican Summer nieistniejący już projekt, to jednak potrafi osiągnąć równie frapujące efekty nieco inną drogą. Timid Soul to młodzieniaszek, który "w domowym zaciszu" układa przesiąknięte hypnogogicznym sosem, klawiszowo-popowe formy. Najcelniejszym trafieniem jest "So What Angel", symultanicznie biegający w każdym możliwym kierunku, urojony efekt sesji Chaza Bundicka, gdy jeszcze jarało go dłubanie w samplach ("E.D.E.N.) i wracającego do życia po zerwanym filmie, lekko odurzonego Maxo, który sam nie wie, w jakim kierunku ma pójść track. I to w tym nieokiełznanym, ale jakże zażerającym afterze po grubej imprezie lubię najbardziej.



02 Say Lou Lou x Lindstrøm: "Games For Girls"

Mam świadomość, że zarówno na tej krótkiej liście (jak i w przeciągu ostatnich dwunastu miesięcy) można znaleźć utwory ciekawsze pod względem kompozycji lub też eksponujące zdecydowanie odważniejsze, nowatorskie rozwiązania w obrębie piosenki pop. Jednak nic nie mogę poradzić na to, że to właśnie kolabo popełniło rzecz, która zupełnie mnie zakaziła swoim fluidem. Na początku trochę olałem sprawę, zbywając "Games For Girls", jednak po jakimś czasie posłuchałem kawałek jeszcze raz i okazało się, że te synthowe łańcuszki melodii, które Lindstrøm tak fantastycznie zintegrował ze słodkimi, uwodzicielskimi głosikami młodziutkich sióstr Kilbey, trafiają zupełnie w moje popowe zapotrzebowania. Prawdopodobnie najczęściej ripitowany przeze mnie numer w zeszłym roku, i nic nie zapowiada, że w 2015 będę miał dość.


01 Hideki Kaji: "Rainy City"

Na niepozornym długograju Ice Cream Man znalazło się kilka wartościowych fragmentów. Jednak gdy posłucha się go uważnie, można nań znaleźć prawdziwy skarb otoczony skocznymi kawałkami w stylu Belle & Sebastian. Otóż tym skarbem jest przechodząca jakby obok całego rozgorączkowanego wyścigu podsumowań, zupełnie odstająca od zeitgeistu eteryczna serenada "Rainy City". Hideki Kaji skomponował tu śliczny barok-popowy bukiet rozkosznych motywów, który swoim czarującym blaskiem emanuje już od pierwszych harmonicznych zmian (moment na 1:43 = wciąż najpiękniejsza rzecz jaką słyszałem w całym 2014 roku), a gdy dochodzi do kończącego całość szlachetnego dialogu wioseł, w moim umyśle natychmiast pojawia się prośba o ponowy seans z tym misternie skrojonym dziełkiem. A potem następny. I następny. I następny...