Nie ma się nad czym rozwodzić. Jedziemy z dziesięcioma najlepszymi singlami 2k14, a więc zapraszam do posłuchania kilku kosmicznych piosenek.
10 Derevolutions: "Automate Your Soul"
Za
każdym razem gdy to odpalam, zostaję zgromiony wirującymi,
fragmentarycznymi hookami. Niby jakieś przygrywki w stylu The Go!
Team, ale tak naprawdę ten skład robi tu znacznie większy zamach.
Posklejana z drobinek i cząsteczek, hiper-przebojowa wokal-nawałnica
o sile młota pneumatycznego, zmieniająca gęstość w odpowiednich
momentach, wyrywa z butów, czy nawet urywa łeb. Gdyby Junior Senior
podpisali kontrakt z Kitsuné w 2006, albo przynajmniej zostali
poproszeni o stworzenie jednego singla na ich sławetne (eh)
kompilacje, to właśnie tak mógłby brzmieć ich wyimaginowany
wałek.
09 Liz: "Stop Me Cold (813 Remix)"
Uwielbiam oryginalną wersję i jej pewnego rodzaju
organiczny krój, ale to, co z tym numerem zrobił działający pod
Mad Decent, rosyjski producent Alexander Goryachev, zwyczajnie
zabija. Ten remiks to przywieziony z Antwerpii, prześlicznie
oszlifowany diament, szczere złoto i co tam jeszcze chcecie.
Prawdziwy staff, a nie jakaś tania podróbka. Mogę godzinami
słuchać tego, jak sklepione beaty ocierają się o siebie i z jakim
powabem okalają niemoralnie cudny, aksamitny tembr równie cudnej,
blondwłosej Elizabeth Abrams. To prawdopodobnie jednorazowy wybryk, bo
ciężko będzie coś takiego powtórzyć, choć 813 może jeszcze
zaskoczyć. Liczę na to. Mogę policzyć nawet do ośmiuset
trzynastu.
08 Gesuotome: "Ryokiteki Na Kiss Wo Watashi Ni Shite"
Na poletku zakręconego, precyzyjnie rozegranego
prog-math-jazz-rocka z jednak popowym przeznaczeniem, ta japońska
załoga NIE MIAŁA SOBIE RÓWNYCH w 2014 roku. Nie tylko radzą sobie
z kunsztownie napisanymi piosenkami, ale potrafią też zasunąć
takim refrenem, że brakuje pytań, co łatwo sprawdzić choćby na
tegorocznym longpleju Miryoku Ga Sugoi Yo. A jeśli komuś nie
chce się daleko szukać, niech łapie tę fantastyczną, napisaną z
rozmachem, pełną zwrotów i gitarowych figur muzyczną opowieść, w której gładki, ciepły sound riffów prowadzonych w refrenie koresponduje z przepiękną
damsko-męską wymianą, tym razem na w obliczu miłych w dotyku pasm
syntezatorów. Sumując: wspaniała piosenka, która może otworzyć
oczy wszystkim zblazowanym okcydentalistom, o ile sami tego
oczywiście zechcą.
07 Kitty: "Marijuana"
Nie pytajcie, komu
to potrzebne, ale trzeba wstępnie zaznaczyć, że mamy tu małe
oszustwo z podkładem, bo w końcu Kitty zawinęła beat z EP-ki
Chrome Sparksa, ale przymykam na to wszystko oko. Prawdę mówiąc
bez ścieżki wokalnej podkład traci ze dwa punkty w skali
wymiatania, więc tym bardziej imponuje mi świadomość, jaką
dziewczę kieruje w wyborach producentów. Bo zważmy
na to, że symbioza między dźwiękowym, halucynogennym tłem, a
tym, co wyprawia gwiazdka cloud-rapu jest aż nazbyt sugestywna —
jakby ta dwójka znała się i pracowała ze sobą w studiu od lat.
Ale porzucając to — co tu się dzieje w sferze nawijania? Stężenie
obłędnych hooków, których dostarcza Kathryn-Leigh Beckwith
wprawia w osłupienie. Nie pozostaje nic innego, jak tylko po raz
kolejny przyznać, że Kitty znowu trafia bezbłędnie jak Gavrilo
Princip we Franciszka Ferdynanda.
06 Maxo: "Snow Other"
BOHATER ROKU, albo: DO NIEGO NALEŻAŁ TEN ROK. Tak
naprawdę to ten brodacz jest największym wymiataczem
(sorry A. G., sorry Hannah, sorry GFOTY) stajni PC Music — bez
wątpienia najmodniejszego labelu 2014 roku. Owa oficyna co chwilę
rzucała najbardziej pojebanymi, a czasami zupełnie pokurwionymi,
post-internetowymi wiązkami dźwięków, do których trochę nie do
końca pasuje słowo "singiel", przynajmniej PC Music dość
konsekwentnie oddala się, lub co bardziej mi pasuje, poszerza pole
semantyczne tego wyrazu. A dzieje się tak za sprawą zwłaszcza
"Snow Other" — najbardziej transparentny przykład tego,
że Maxo — mający predylekcję do zabaw chiptunowymi melodyjkami,
które umiejętnie godzi z pokiereszowanymi, niebezpiecznie
nowoczesnymi teksturami, "songwritingiem" na modłę KNOWER
oraz z przeszłymi trendami, uchodzącymi za powiew świeżości
kilka lat temu (porównania do Maxa Tundry nie wzięły się z dupy)
— troszeczkę rozsadza całą grę. A więc jeśli gdzieś szukać
"nowej muzyki" (pozdro Aphex), to właśnie w tym
maksymalistycznym, skrajnie modernistycznym post-net-prog-popowym
manifeście.
05 Yemi Marie feat. DLow: "Love Bop"
Kilka słów o zjawisku zwanym bop, czyli o "popowym
hip-hopie". Choć na razie jest to fenomen na małą skalę
(wykiełkował w Chicago na początku obecnej dekady), bo zaledwie
garstki się tym zajawiają, to jednak wydaje się, że to tylko
kwestia czasu, kiedy bopowi wykonawcy wtargną z butami do
mainstreamu i rozgorzeją na dobre. Zresztą próby wskazywania protoplastów w rodzaju
Snoop Dogga są całkiem słuszne, bo przecież już w dekadzie 00s
pojawiały się mięciutkie, oparte na melodyjnych klawiszach i rapie
przefiltrowanym przez autotune single. W tym roku ukazała się
kompilacja We Invented The Bop 2, na której da się wyłapać
kilka iście chartsowych momentów (choćby zaraźliwy "Franklin"
Kinga Deazela). Jednak ja zupełnie wsiąkłem w inny fragment,
mianowicie w ten dziewczęcy r&b-cukiereczek, którego sercem
jest uzależniający jak heroina, najsłodszy
refren Roku Pańskiego 2014. Baby, don't stooooooooop <3.
04 Thomas: "Shy"
Drugi najjaśniejszy punkt świetnej tegorocznej EP-ki
When I'm Weak, I'm Strong, ale umówmy się, że choć
"Kissing" jest wyśmienitym singlem, to jednak Thomas
przebił go w tym roku jeszcze lepszym utworem, który z miejsca stał
się jego opus magnum. "Shy" to narracyjny dziwoląg, bo
składa się z co najmniej trzech trzech faz (każda cudna): I. —
wyklucie się przewodniego motywu, którego kształt i rysy brzmią
jak Dâm-Funk w cukierkowym balecie; II. — od 2:05 do głosu
dochodzą bajkowe zabiegi w duchu ejtisowego popu referujące Madge
czy Prefab Sprout, żeby wreszcie całość zwieńczyła faza III. —
od 2:36 zaczyna się tok, który porównałbym do ostatnich chwil
życia "Which Song", z tym że tutaj mamy esencjonalny
wywar Thomasowego songwritingu skroplony w zapętlonym, ostatecznym
uniesieniu. Nie może być inaczej — kapitalny singiel, który
mogliby napisać Junior Boys, gdyby byli w życiowej formie. No i
gdyby byli bardziej śmiali.
03 Timid Soul: "So What Angel"
Całkiem niedawno The Samps ogłosili swój rozpad. A
szkoda, bo bardzo podobały mi się ich zabarwione chillwave'owym
feelingiem, popowe kolaże z przeróżnych samplowych drobin. Ale
widzę, że pojawiła się postać, która choć nie tnie i nie klei ze
sobą ścinków dźwięków w taki sposób, jak działający pod
dachem Mexican Summer nieistniejący już projekt, to jednak potrafi
osiągnąć równie frapujące efekty nieco inną drogą. Timid Soul
to młodzieniaszek, który "w domowym zaciszu" układa
przesiąknięte hypnogogicznym sosem, klawiszowo-popowe formy.
Najcelniejszym trafieniem jest "So What Angel",
symultanicznie biegający w każdym możliwym kierunku, urojony efekt
sesji Chaza Bundicka, gdy jeszcze jarało go dłubanie w samplach
("E.D.E.N.) i wracającego do życia po zerwanym filmie, lekko
odurzonego Maxo, który sam nie wie, w jakim kierunku ma pójść
track. I to w tym nieokiełznanym, ale jakże zażerającym afterze
po grubej imprezie lubię najbardziej.
02 Say Lou Lou x Lindstrøm: "Games For Girls"
Mam świadomość, że zarówno na tej krótkiej liście (jak i w przeciągu ostatnich dwunastu miesięcy) można znaleźć utwory ciekawsze pod względem kompozycji lub też eksponujące zdecydowanie odważniejsze, nowatorskie rozwiązania w obrębie piosenki pop. Jednak nic nie mogę poradzić na to, że to właśnie kolabo popełniło rzecz, która zupełnie mnie zakaziła swoim fluidem. Na początku trochę olałem sprawę, zbywając "Games For Girls", jednak po jakimś czasie posłuchałem kawałek jeszcze raz i okazało się, że te synthowe łańcuszki melodii, które Lindstrøm tak fantastycznie zintegrował ze słodkimi, uwodzicielskimi głosikami młodziutkich sióstr Kilbey, trafiają zupełnie w moje popowe zapotrzebowania. Prawdopodobnie najczęściej ripitowany przeze mnie numer w zeszłym roku, i nic nie zapowiada, że w 2015 będę miał dość.
01 Hideki Kaji: "Rainy City"
Na niepozornym długograju Ice Cream Man znalazło
się kilka wartościowych fragmentów. Jednak gdy posłucha się go
uważnie, można nań znaleźć prawdziwy skarb otoczony skocznymi
kawałkami w stylu Belle & Sebastian. Otóż tym skarbem jest
przechodząca jakby obok całego rozgorączkowanego wyścigu
podsumowań, zupełnie odstająca od zeitgeistu eteryczna serenada
"Rainy City". Hideki Kaji skomponował tu śliczny
barok-popowy bukiet rozkosznych motywów, który swoim czarującym
blaskiem emanuje już od pierwszych harmonicznych zmian (moment
na 1:43 = wciąż najpiękniejsza rzecz jaką słyszałem w całym
2014 roku), a gdy dochodzi do kończącego całość szlachetnego
dialogu wioseł, w moim umyśle natychmiast pojawia się prośba o
ponowy seans z tym misternie skrojonym dziełkiem. A potem następny.
I następny. I następny...